Ten film pozostał ze mną na długo po obejrzeniu. I mimo iż nie był kasowym hitem, ma niesamowitą genezę, wspaniałą historię i jest dziełem życia niezwykłego twórcy.
Wiele osób spogląda na Rent ze sporą dozą uprzedzeń. Nagromadzenie skandalizujących treści - nawet na dzisiejsze czasy - jest dość spore. Narkotyki, alkohol, AIDS, homo- i transseksualizm, rozważania nad kapitalizmem i sztuczną inteligencją... Ta historia wyprzedziła swoją epokę o parę dekad.
Nic dziwnego, że droga tego dzieła była tak długa. A żeby ją opowiedzieć, musimy cofnąć się o jakieś 30 lat...
One man show
Jonathan Larson, 29-letni, nowojorski kompozytor, spotyka na swojej drodze Billy'ego Aronsona - dramaturga i scenarzystę, który pracuje nad nową sztuką. Na podstawie La Boheme Pucciniego chce stworzyć współczesną historię, w której problemy przełomu XIX i XX wieku zostaną zamienione na problemy przełomu kolejnych stuleci.
Larson i Aronson szybko tworzą pierwsze utwory - Santa Fe, Rent i I should tell you. Historia zawarta w libretcie tak pochłania kompozytora, że w pewnym momencie prosi Aronsona o wycofanie się z projektu. Chce stworzyć musical sam (dżentelmeńsko obiecując jednak, że podzieli się tantiemami, jeśli sztuka wejdzie do teatrów).
Tak. Chce napisać libretto, stworzyć cały scenariusz, skomponować i zaaranżować całą muzykę i wydać potężną rock-operę samodzielnie. W dodatku pracując głównie nocami, za dnia pracując jako... kelner.
Wpada w szaleńczy wir pracy - libretto rozbudowuje się, powstają dosłownie setki utworów, pojawiają się nowe postaci, nowe wątki, nowe sceny... W 1993 roku, gdy sztuka po raz pierwszy pojawia się na eksperymentalnej scenie, jest długa, skomplikowana, niestrawna i zostaje całkowicie zniszczona w recenzjach.
Broadway w ogóle nie chce z Larsonem rozmawiać.
Młody kompozytor się jednak nie poddaje - zaczyna... kroić. Skraca przedstawienie, wycina i upraszcza wątki, wyrzuca piosenki... Co ciekawe, przywraca "Rent" w dużej mierze do pierwotnej wersji, opartej na mniejszej liczbie utworów i mniejszej obsadzie.
Larson przekonuje New York Theatre Workshop, off-broadwayowski teatr eksperymentalny, by pozwolili mu wystawić dzieło i badać reakcje publiki - między 1994 a 1996 rokiem kilka kolejnych spektakli powoduje, że scenariusz zostaje całkowicie przemodelowany, by wreszcie powstało finalne dzieło.
Siedem długich lat pracy. Siedem lat wyrzeczeń, trudów i szaleńczego poświęcenia, by doprowadzić marzenie na deski Broadwayu. To nie była łatwa droga - dyrektorzy teatrów nieprzychylnie patrzyli na kipiące ze sceny wątki homoseksualne, narkotyki czy przewodni motyw AIDS. To przecież tematy tabu, szanowany teatr nie powinien brukać się takimi, z braku lepszego słowa, sztukami.
Nareszcie jednak udaje się!
Premierę zaplanowano na 25 stycznia 1996 roku - niemal dokładnie ćwierć wieku temu. Co prawda nie na Broadwayu, ale Larson w końcu mógł powiedzieć, że jego dzieło jest skończone. Jego bilet do świata wielkiego teatru został podbity, a on zupełnie samodzielnie stworzył ten pierwszy z wielu znakomitych musicali, realizując swoją wizję.
24 stycznia wieczorem Autor przygotowuje galowy strój na premierę, uśmiecha się w lustrze do samego siebie, czując, że zaczyna się właśnie nowy rozdział jego życia, po czym kładzie się spać i...
Umiera.
Zostaje znaleziony następnego dnia we własnym mieszkaniu, zmarł z powodu tętniaka aorty.
Reżyser Michael Greif chce odwołać premierę, ale rodzice Larsona przekonują go, że ich syn chciałby, by spektakl się odbył. Aktorzy, przybici sytuacją, grają cały pierwszy akt siedząc. W miarę rozwoju akcji zaczynają jednak wchodzić w swoje role i, zbliżając się ku końcowi, sztuka nabiera rozpędu. Znakomite kreacje, wybitna muzyka, świetne teksty, głęboki scenariusz... Rent zostaje przyjęte owacjami na stojąco.
Wieści o niezwykłym spektaklu i zagadkowej śmierci twórcy napędzają do teatru tłumy. Już w kwietniu sztuka przenosi się do Nederlander Theatre. Larson w końcu jest na Broadwayu.
Sztuka trafiła (z dziewiątą pozycją) na listę najdłużej wystawianych musicali w historii, mając ponad 5100 wystawień w latach 1996-2008, kiedy to zagrano ją po raz ostatni. Oprócz Broadwayu pojawiła się w teatrach praktycznie na całym świecie, także w czterech wersjach w Polsce.
Magia kina
W 2005 roku Chris Columbus - reżyser znany z pierwszych filmów o Harrym Potterze - przeniósł teatralną historię na ekran, tworząc film pod tym samym tytułem.
Niemal dekadę po premierze teatralnej, przed kamerą wystąpiła niemal cała pierwotna obsada musicalu - ci sami artyści, którzy pracowali z Larsonem od początku, którzy poznawali jego wizję, realizowali setki zmian koncepcji i finalnie tchnęli życie w postaci bohaterów.
Zauważalną zmianą była tutaj Rosario Dawson, która była już dość rozpoznawalną aktorką (zwłaszcza po Facetach w Czerni 2), a wystąpiła jako Mimi, zamiast Daphne Rubin-Vega.
Historia za kulisami historii
Rent to jeden z tych filmów, które mają różnego rodzaju niedociągnięcia - jak bardzo szybką akcję, za którą czasem trudno nadążyć. Columbus musiał okroić libretto, by zmieścić się w realiach kinowych. Jeśli więc weźmiemy pod uwagę, że jego materiał źródłowy był już wynikiem wielu lat "krojenia", okazuje się, że widzimy raptem kilkanaście procent całego scenariusza. Można się czasem pogubić lub stracić jakiś wątek.
Jest to film, który sam w sobie jest dobry, choć nie wybitny. Kiedy jednak zestawimy go z niesamowitą, jakby wyjętą wprost z kart książki, genezą - widać jasno, że mamy do czynienia z dziełem fenomenalnym.
Mamy przed oczami dzieło życia naprawdę utalentowanego kompozytora. I kiedy piszę "dzieło życia", to piszę to w najdosłowniejszy możliwy sposób.
Mamy tu też pewną przestrogę dla artystów, którzy w pogoni za perfekcją ciągle "dopieszczają" swoje dzieła. Czasem pierwsze pomysły są najtrafniejsze, a próby dokładania nowych elementów i rozbudowywania naszej twórczości wcale jej nie poprawiają. Często osiągamy tylko rozmycie tego, co ważne, gubiąc gdzieś po drodze prawdę i pierwotną wizję.
I z tą myślą warto to dzieło obejrzeć.
Comments